Ten dzień zaczął się jak każdy
inny. Obudziło mnie ostre światło
wpadające przez niewielkie okna. Zwiastowało piękny poranek. Przez moment cieszyłem się tym , ale
przypomniałem sobie , co to za dzień. Dożynki.
Mimo, że w Dwójce uważamy, że udział w Igrzyskach to zaszczyt, każdy w głębi duszy jest przerażony. W końcu skazują nas na śmierć. Zdaję sobie sprawę, że to głównie trybuci z mojego dystryktu wygrywają tą masakrę i że mam większe szanse niż reszta, bo od małego byłem trenowany, lecz mimo to strach mnie obezwładnia. Leżę nie chcąc podnieść się z łóżka choć wiem, że i tak za chwilę zostanę zmuszony to zrobić. Staram się uspokoić. Oddycham głęboko kilka razy i podnoszę się.
Z kuchni dochodzą przytłumione głosy mojej rodziny. Chyba starają się mnie nie obudzić. Jestem im wdzięczny, że pozwolili mi dłużej pospać. Niechętnie kieruję się w ich stronę, po drodze przybierając maskę opanowania i pewności siebie. W końcu tego po mnie oczekują. Nie mogę okazać tego, co czuję. Zawsze tak było. Dzieci w drugim dystrykcie uczono nie okazywać emocji. Żeby byli dobrymi zabójcami. Tuż przed wejściem do kuchni uśmiecham się ponuro. Jestem zabójcą.
Wchodzę do kuchni i witam się z rodzicami i młodszym bratem, Flabem. To jego pierwsze Dożynki i widać, że jest przerażony, choć starał się to ukryć. Nie tknął jedzenia. Siedział na niewygodnym krześle sztywno wyprostowany, ze wzrokiem wbitym w ścianę.
Zajmuję miejsce koło niego sięgając po kawałek sera i chleba. Rodzice starają się nawiązać rozmowę, ale żaden z nas nie ma na to najmniejszej ochoty. Flab wciąż gapi się przed siebie, a ja bez większego entuzjazmu żuję chleb.
Kiedy odchodzę od stołu czuję na sobie zatroskane oczy mamy, ale nie odwracam się. Idę do pokoiku, który dzielę z bratem i tam zastaję czyste i porządne ubranie. Na jego widok robi mi się niedobrze. Ono tylko przypomina mi, jaki dziś dzień.
Odwracam się od nieszczęsnego wieszaka i obmywam się w misce stojącej w rogu pomieszczenia. Zimna woda zmywa z mojej twarzy resztki zmęczenia związanego z praktycznym brakiem snu.
Zakładam odświętny strój. Robię to całkowicie obojętnie. Pozbyłem się już strachu, albo może raczej zakopałem go głęboko swojej świadomości. Staram się przekonać siebie, że mnie nie wylosują, po chwili jednak rezygnuję i z powrotem czuję narastającą falę lęku, którą natychmiast duszę.
Przebrany wychodzę przed dom, gdzie czeka już moja rodzina. Flab jest blady, ale już nie widać po nim przerażenia, z jego twarzy nie można nic wyczytać. Chyba wziął się w garść. To dobrze, chłopak jest dzielny. Wszyscy razem kierujemy się w stronę placu, gdzie odbędzie się losowanie. Mijam kolegów ze szkoły. Ponuro kiwamy do siebie głowami i idziemy dalej. Razem z bratem zatrzymujemy się w kolejce, aby nakłuto nam palec.
Rozglądam się wokoło. Nikt nie wygląda jakby się bał, ich oczy są puste , a twarze obojętne. Delikatne ukłucie wyrywa mnie z zamyślenia. Posuwam się do przodu i staję na końcu dużej grupy chłopców. Wszyscy, nawet najmłodsi są napakowani. Dziewczyny także nie są słabe.
Odwracam wzrok od stojącego w napięciu tłumu i kieruję go na scenę i ogromne telebimy. Katia, opiekunka naszego dystryktu już tam jest. Zaciekle o czymś dyskutuje z naszym burmistrzem , po czym odwraca się do widowni, a na jej delikatnej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Jest wyraźnie zadowolona, przecież przydzieli ją do dystryktu zawodowców. Stara się nawiązać z nami kontakt wzrokowy, po czym rozpoczyna przemowę. Kapitoliński akcent drażni mi uszy, a kiedy na wielkim ekranie pojawia się film o zniszczeniu Trzynastki, jest mi już niedobrze. Widziałem to już tyle razy, że znam go chyba na pamięć.
Nareszcie to się kończy. Napięcie wzrasta, widzę, że niektórzy drżą, zaczynają się bać. Ale tylko niektórzy. Większość uważa, że udział w Igrzyskach Głodowych to jednak zaszczyt. Prycham. Zaszczyt, który zazwyczaj kończy się śmiercią.
Z zamyślenia wyrywa mnie piskliwy głos Katii:
-A więc rozpocznijmy losowanie! Najpierw panie. – sięga dłonią zakończoną długimi, kolorowymi paznokciami do dużej, szklanej kuli. Przez chwilę miesza kartki, po czym wyciąga mały kawałek papieru, identyczny jak kilkaset innych w misie. Studiuje go wzrokiem i odczytuje na głos- Clove Beilen.
Moje serce na sekundę zamiera. Clove. Praktycznie jej nie znam, w szkole zamieniłem z nią tylko kilka nic nie znaczących słów, lecz mimo to… Jak mogło paść na Clove? Tą delikatną, szczupłą dziewczynę z czarnymi, miękkimi loczkami opadającymi na mlecznobiałą twarz? Tą, której czekoladowe oczy tak pięknie błyszczą, gdy się śmieje?
Odpędzam od siebie te myśli, przerażony nimi. Jestem zabójcą. Od kołyski wpajano mi, że uczucia są dla słabych. Dla tych, którzy nie mają dość siły by walczyć i chowają się za miłością.
Ale Clove? Coś ściska mnie w gardle. Ona nie może umrzeć. Wiem, że dziewczyna świetnie rzuca nożami i potrafi naprawdę dobrze walczyć, ale …
STOP. Zamknij się. Cato, co ty wyprawiasz?! Zagryzam wargi. Na języku czuję słony smak krwi.
Widzę, jak Clove wspina się na scenę. Jest opanowana, nie widać, żeby się bała. Katia uśmiecha się do niej promiennie, jakby spotkał ją jakiś zaszczyt. Dziewczyna odpowiada tym samym, lecz nawet z tej odległości widzę, że uśmiech jest sztuczny, bo spojrzenie jest zupełnie obojętne, puste.
Nie potrafię oderwać wzroku od Clove. Czy mi się wydaje, czy jej dłonie drżą?
Tymczasem opiekunka naszego dystryktu zdążyła już wyciągnąć następną, maleńką karteczkę od której zależy czyjeś życie.
- Benjamin Fells.
Chłopka z mojej klasy. Ben pewnym krokiem kieruje się do Katii, ale ja cały czas patrzę na Clove. Dziewczyna, korzystając z faktu, że nikt chwilowo na nią nie patrzy mruga szybko oczami, jakby próbowała odpędzić łzy.
Przez ten mały gest coś we mnie pęka. Nie wiem, co się ze mną dzieje, czuję się tak, jakby coś zaćmiło mi mózg.
Nie panując nad sobą podchodzę do podwyższenia, krzycząc po drodze:
- Zgłaszam się na ochotnika!
W Dwójce zgłoszenie się na ochotnika nie jest czymś niezwykłym. U nas uważa się, że to świadczy o naszej odwadze, jest zaszczytem, dlatego nikt z tłumu nie wyglądał na zadziwionego. Spojrzenia znajomych ze szkoły były całkowicie obojętne, oprócz jednego.
Flab wbijał we mnie rozszerzone przerażeniem oczy. Miałem ochotę powiedzieć mu, że wszystko w porządku, ale oderwałem od niego wzrok i przeniosłem go na Katię. Powitała mnie szerokim uśmiechem, rozszerzając przy tym i tak ogromne usta, pomalowane na wściekły zielony kolor.
-Jak się nazywasz, chłopcze?
-Cato Nerfell.
- Poznajcie Catona, naszego drugiego trybuta! - krzyczy Katia do milczącej publiczności.
Już po chwili zostaję zmuszony, żeby uścisnąć dłoń Clove. Jest zimna jak lód i bardzo drobna, aż boję się, że zmiażdżę ją swoją wielką ręką. Dziewczyna cały czas patrzy mi w oczy. W jej spojrzeniu widać pytanie i coś jeszcze. Coś głębiej, coś, co wygląda na strach. I właśnie to mnie otrzeźwia. Boże, jaki ja jestem głupi. Dotarło do mnie, co zrobiłem. Nie wiem, co mnie do tego zmusiło, mnie, Cato, tego, który uważany jest za najbardziej nieczułego i lodowatego gościa w szkole.
Właśnie zgłosiłem się na trybuta, aby pomóc dziewczynie przetrwać.
Mam ochotę coś sobie zrobić. To wszystko, czego do tej pory się nauczyłem, legło w gruzach. Całe tą ciągłe ukrywanie emocji i zgrywanie niedostępnego twardziela w jednej sekundzie padło. W tej sekundzie, w której Katia Ofrei wyczytała nazwisko Clove, tym samym skazując ją na prawie pewną śmierć. W tej sekundzie, w której zrozumiałem, że kocham Clove.
~ CINNA :33
Mimo, że w Dwójce uważamy, że udział w Igrzyskach to zaszczyt, każdy w głębi duszy jest przerażony. W końcu skazują nas na śmierć. Zdaję sobie sprawę, że to głównie trybuci z mojego dystryktu wygrywają tą masakrę i że mam większe szanse niż reszta, bo od małego byłem trenowany, lecz mimo to strach mnie obezwładnia. Leżę nie chcąc podnieść się z łóżka choć wiem, że i tak za chwilę zostanę zmuszony to zrobić. Staram się uspokoić. Oddycham głęboko kilka razy i podnoszę się.
Z kuchni dochodzą przytłumione głosy mojej rodziny. Chyba starają się mnie nie obudzić. Jestem im wdzięczny, że pozwolili mi dłużej pospać. Niechętnie kieruję się w ich stronę, po drodze przybierając maskę opanowania i pewności siebie. W końcu tego po mnie oczekują. Nie mogę okazać tego, co czuję. Zawsze tak było. Dzieci w drugim dystrykcie uczono nie okazywać emocji. Żeby byli dobrymi zabójcami. Tuż przed wejściem do kuchni uśmiecham się ponuro. Jestem zabójcą.
Wchodzę do kuchni i witam się z rodzicami i młodszym bratem, Flabem. To jego pierwsze Dożynki i widać, że jest przerażony, choć starał się to ukryć. Nie tknął jedzenia. Siedział na niewygodnym krześle sztywno wyprostowany, ze wzrokiem wbitym w ścianę.
Zajmuję miejsce koło niego sięgając po kawałek sera i chleba. Rodzice starają się nawiązać rozmowę, ale żaden z nas nie ma na to najmniejszej ochoty. Flab wciąż gapi się przed siebie, a ja bez większego entuzjazmu żuję chleb.
Kiedy odchodzę od stołu czuję na sobie zatroskane oczy mamy, ale nie odwracam się. Idę do pokoiku, który dzielę z bratem i tam zastaję czyste i porządne ubranie. Na jego widok robi mi się niedobrze. Ono tylko przypomina mi, jaki dziś dzień.
Odwracam się od nieszczęsnego wieszaka i obmywam się w misce stojącej w rogu pomieszczenia. Zimna woda zmywa z mojej twarzy resztki zmęczenia związanego z praktycznym brakiem snu.
Zakładam odświętny strój. Robię to całkowicie obojętnie. Pozbyłem się już strachu, albo może raczej zakopałem go głęboko swojej świadomości. Staram się przekonać siebie, że mnie nie wylosują, po chwili jednak rezygnuję i z powrotem czuję narastającą falę lęku, którą natychmiast duszę.
Przebrany wychodzę przed dom, gdzie czeka już moja rodzina. Flab jest blady, ale już nie widać po nim przerażenia, z jego twarzy nie można nic wyczytać. Chyba wziął się w garść. To dobrze, chłopak jest dzielny. Wszyscy razem kierujemy się w stronę placu, gdzie odbędzie się losowanie. Mijam kolegów ze szkoły. Ponuro kiwamy do siebie głowami i idziemy dalej. Razem z bratem zatrzymujemy się w kolejce, aby nakłuto nam palec.
Rozglądam się wokoło. Nikt nie wygląda jakby się bał, ich oczy są puste , a twarze obojętne. Delikatne ukłucie wyrywa mnie z zamyślenia. Posuwam się do przodu i staję na końcu dużej grupy chłopców. Wszyscy, nawet najmłodsi są napakowani. Dziewczyny także nie są słabe.
Odwracam wzrok od stojącego w napięciu tłumu i kieruję go na scenę i ogromne telebimy. Katia, opiekunka naszego dystryktu już tam jest. Zaciekle o czymś dyskutuje z naszym burmistrzem , po czym odwraca się do widowni, a na jej delikatnej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Jest wyraźnie zadowolona, przecież przydzieli ją do dystryktu zawodowców. Stara się nawiązać z nami kontakt wzrokowy, po czym rozpoczyna przemowę. Kapitoliński akcent drażni mi uszy, a kiedy na wielkim ekranie pojawia się film o zniszczeniu Trzynastki, jest mi już niedobrze. Widziałem to już tyle razy, że znam go chyba na pamięć.
Nareszcie to się kończy. Napięcie wzrasta, widzę, że niektórzy drżą, zaczynają się bać. Ale tylko niektórzy. Większość uważa, że udział w Igrzyskach Głodowych to jednak zaszczyt. Prycham. Zaszczyt, który zazwyczaj kończy się śmiercią.
Z zamyślenia wyrywa mnie piskliwy głos Katii:
-A więc rozpocznijmy losowanie! Najpierw panie. – sięga dłonią zakończoną długimi, kolorowymi paznokciami do dużej, szklanej kuli. Przez chwilę miesza kartki, po czym wyciąga mały kawałek papieru, identyczny jak kilkaset innych w misie. Studiuje go wzrokiem i odczytuje na głos- Clove Beilen.
Moje serce na sekundę zamiera. Clove. Praktycznie jej nie znam, w szkole zamieniłem z nią tylko kilka nic nie znaczących słów, lecz mimo to… Jak mogło paść na Clove? Tą delikatną, szczupłą dziewczynę z czarnymi, miękkimi loczkami opadającymi na mlecznobiałą twarz? Tą, której czekoladowe oczy tak pięknie błyszczą, gdy się śmieje?
Odpędzam od siebie te myśli, przerażony nimi. Jestem zabójcą. Od kołyski wpajano mi, że uczucia są dla słabych. Dla tych, którzy nie mają dość siły by walczyć i chowają się za miłością.
Ale Clove? Coś ściska mnie w gardle. Ona nie może umrzeć. Wiem, że dziewczyna świetnie rzuca nożami i potrafi naprawdę dobrze walczyć, ale …
STOP. Zamknij się. Cato, co ty wyprawiasz?! Zagryzam wargi. Na języku czuję słony smak krwi.
Widzę, jak Clove wspina się na scenę. Jest opanowana, nie widać, żeby się bała. Katia uśmiecha się do niej promiennie, jakby spotkał ją jakiś zaszczyt. Dziewczyna odpowiada tym samym, lecz nawet z tej odległości widzę, że uśmiech jest sztuczny, bo spojrzenie jest zupełnie obojętne, puste.
Nie potrafię oderwać wzroku od Clove. Czy mi się wydaje, czy jej dłonie drżą?
Tymczasem opiekunka naszego dystryktu zdążyła już wyciągnąć następną, maleńką karteczkę od której zależy czyjeś życie.
- Benjamin Fells.
Chłopka z mojej klasy. Ben pewnym krokiem kieruje się do Katii, ale ja cały czas patrzę na Clove. Dziewczyna, korzystając z faktu, że nikt chwilowo na nią nie patrzy mruga szybko oczami, jakby próbowała odpędzić łzy.
Przez ten mały gest coś we mnie pęka. Nie wiem, co się ze mną dzieje, czuję się tak, jakby coś zaćmiło mi mózg.
Nie panując nad sobą podchodzę do podwyższenia, krzycząc po drodze:
- Zgłaszam się na ochotnika!
W Dwójce zgłoszenie się na ochotnika nie jest czymś niezwykłym. U nas uważa się, że to świadczy o naszej odwadze, jest zaszczytem, dlatego nikt z tłumu nie wyglądał na zadziwionego. Spojrzenia znajomych ze szkoły były całkowicie obojętne, oprócz jednego.
Flab wbijał we mnie rozszerzone przerażeniem oczy. Miałem ochotę powiedzieć mu, że wszystko w porządku, ale oderwałem od niego wzrok i przeniosłem go na Katię. Powitała mnie szerokim uśmiechem, rozszerzając przy tym i tak ogromne usta, pomalowane na wściekły zielony kolor.
-Jak się nazywasz, chłopcze?
-Cato Nerfell.
- Poznajcie Catona, naszego drugiego trybuta! - krzyczy Katia do milczącej publiczności.
Już po chwili zostaję zmuszony, żeby uścisnąć dłoń Clove. Jest zimna jak lód i bardzo drobna, aż boję się, że zmiażdżę ją swoją wielką ręką. Dziewczyna cały czas patrzy mi w oczy. W jej spojrzeniu widać pytanie i coś jeszcze. Coś głębiej, coś, co wygląda na strach. I właśnie to mnie otrzeźwia. Boże, jaki ja jestem głupi. Dotarło do mnie, co zrobiłem. Nie wiem, co mnie do tego zmusiło, mnie, Cato, tego, który uważany jest za najbardziej nieczułego i lodowatego gościa w szkole.
Właśnie zgłosiłem się na trybuta, aby pomóc dziewczynie przetrwać.
Mam ochotę coś sobie zrobić. To wszystko, czego do tej pory się nauczyłem, legło w gruzach. Całe tą ciągłe ukrywanie emocji i zgrywanie niedostępnego twardziela w jednej sekundzie padło. W tej sekundzie, w której Katia Ofrei wyczytała nazwisko Clove, tym samym skazując ją na prawie pewną śmierć. W tej sekundzie, w której zrozumiałem, że kocham Clove.
~ CINNA :33